Eazy, man
Zanim poznałem Saineya, pewnego dnia w drodze na plażę zaczepił mnie inny tubylec.
Zaproponował wycieczkę, wręczył wizytówkę. Co prawda wizytówka zawierała dane innej osoby (chyba jego brata?), ale na odwrocie był zapisany jego numer telefonu. I pseudonim artystyczny, Eazy Man. Podziękowałem, wizytówkę schowałem do portfela. Jedna z tysiąca takich samych sytuacji. Okej, kilkudziesięciu na dzień. Przez kilka następnych dni, gdy go spotykałem, dopytywał o wycieczkę i coś jeszcze. Z powodu jego akcentu i mojego angielskiego nie rozumiałem 100 procent tego, co mówi. Zrozumiałem w porę - chciał abym zwrócił mu jego wizytówkę. Wiesz, to nie było dla mnie oczywiste. Przyczyna prozaiczna, nie ma tam drukarni, a jeśli są gdzieś w stolicy, mogą sobie pozwolić na nie nieliczni. Tej mojej potrzebował do zarabiania. Jak pomyślałem, tak powiedziałem - zaproponowałem mu, że gdy wrócę do domu, stworzę mu takie wizytówki i wyślę. Zapisałem jego dane i zrobiłem zdjęcie, które miało się na nich znaleźć.
Na marginesie, poza wycieczkami, zajmuje się także rzeźbieniem w drewnie (te i następne zdjęcia dostałem po powrocie).
Przed wylotem taka tubylcza znajomość jeszcze się przydała. Dzień przez wylotem moja towarzyszka jeździła konno nad brzegiem oceanu. Niestety skończyło się to upadkiem, na szczęście jedynie z zadrapaniami. Do tej pory mam ciarki na plecach na myśl o gorszym scenariuszu. Gdy wracaliśmy do hotelu, spotkaliśmy Eazy Mana. Gdy dowiedział się, co się stało, na chwilę znikł i wrócił po paru minutach ze świeżo zerwanym aloesem, który miał pomóc w gojeniu ran. To było miłe i utrwaliło znajomość.
Swoją drogą, w takich krajach trzeba uważać na wypadki - najbliższy tamtejszy lekarz mógł ją obejrzeć za 2-3 dni, jak powiedzieli w hotelu. Mieliśmy wykupione ubezpieczenie podróżne w pewnej znanej i dużej firmie ubezpieczeniowej w Europie Środkowo-Wschodniej. Na nic się nie zdało - odmówili także wizyty kontrolnej po powrocie, ponieważ nie posiadaliśmy dokumentacji medycznej z Gambii. Bez komentarza.
To, co teraz napiszę, nie jest odkrywcze, jest błahe i może infantylne, ale od dawna nie miałem okazji, by się o tym przekonać w realu - nasze drobne gesty, jak te wizytówki, mogą być ogromne dla innych. Pokazało to też braki w podstawowe (jak dla kogoś z Europy) produkty i usługi w Gambii, jak pozbawieni są takich szans i możliwości, jakich my mamy, nawet jednego procenta tego. Ludzie w Polsce nie doceniają tego, gdzie i jak żyją. Moje współczucie dla Gambijczyków jest równe pogardzie dla tych, co narzekają na problemy pierwszego świata.
Po powrocie zasiadłem do PowerPointa, skleiłem parę grafik, wysłałem do drukarni, odebrałem, spakowałem i wysłałem. Gdyby te czynności zsumować, może była to godzina? Dwie, jeśli policzyć dojazd do drukarni i kolejkę na poczcie. Eazy Man ma teraz najzajebistsze wizytówki w tej części Afryki.
Oczywiście podliczyłem ewentualne zyski z eksportu wizytówek we współpracy z Alagiem. Nie byłoby ich na nie stać, by wyjść chociaż na zero... Co pokazuje, jak ciężko mają tam mieszkańcy i to sytuowani w miarę dobrze, bo w turystycznym mieście i ze znajomością angielskiego. Myślę o innych opcjach pomocy Alagiemu w rozwinięciu jego biznesiku. Jedna jest nawet bardzo zajebista - ale z dużym moim wkładem na start, więc muszę trochę poczekać. Tymczasem Alagie obecnie para się jakąkolwiek pracą, w tym praniu ubrań ludziom, myciem aut i uprawą manioku na własne potrzeby. W tym biednym kraju brak turystów to dramat, a covidowy lockdown trwa nadal - przepisy i zakazy obecnie tam panujące są surowe.
Na szczęście mają Western Union, a każde moje "małe" 20 zł ma na miejscu ogromne znaczenie. Poniżej zdjęcie jedzenia, które kupił dzięki mojemu wsparciu. I nie po to, by się chwalić, leszczu co tak pomyślał. By pokazać, że naprawdę niewiele trzeba, by nieść pomoc. Bo ludzie często o tym nie wiedzą. Albo nie chcą wiedzieć? Sory, nie mam wolnej dychy, zresztą odpiszę później, bo właśnie sushi przyszło. Resztki sumienia można uciszyć wrzucając raz do roku 2 zł do puszki z serduszkiem albo udostępniając na fejsie jakiś aktualnie modny temat, co nie? (koale z Australii. Ktoś jeszcze o tym pamięta?)
W każdym razie, mamy kontakt do dziś. Alagie, mój Bro z Afryki.
Komentarze
Prześlij komentarz