Druga paczka dla dziewczynek (i nie tylko)
Po paru miesiącach od pierwszej przesyłki do dziewczynek przyszedł czas na drugą. Pierwszą przesyłkę jeszcze przygotowywałem sam, były to dwie koperty A4 wypełnione materiałami szkolnymi (mało i wyszło drogo, ja nie podumał). Druga była bardziej profesjonalnie przygotowana. Tak jak w pierwszej przesyłce, były drobne materiały szkolne, kolorowe gazety (np. z modą i motoryzacją), słodycze. Głównym ładunkiem jednak były książki. W kartonowym pudle, ma się rozumieć. Książki były w języku angielskim, głównie od koleżanki z pracy, także od sąsiadów z dzielnicy. Uważam, że to dobry sposób nauki dla Jankey i Fatoumaty oraz pozostałych dzieci w rodzinie Saineya. (Fatoumata to kuzynka Jankey. Jej edukację wspierała moja koleżanka, obecnie zajmuję się obiema).
Nie każdą pomoc jednak przyjąłem. Mam na celu głównie pomóc im zapewnić podstawową edukację, by miały szansę na zostanie kim chcą. By znały angielski, matematykę, inne rzeczy oczywiste w Polsce. By były niezależne od rodziny, mężczyzny i mogły się realizować. Jako nauczycielki, lekarki, prawniczki, fryzjerki czy ktokolwiek, w Gambii lub za granicą. Kobiety w krajach muzułmańskich, gdzie panuje prawdziwy patriarchat, często nie mają takich możliwości. Dlatego mając te priorytety na uwadze, nie przyjąłem dwóch książek dla nastolatków o nastoletnich gejach. Nie dlatego, że jestem uprzedzony. Ale dlatego, że - pomijając problemy, jakie mogłyby mieć a nie chcę ich sobie nawet wyobrażać (choć w Gambii jest dziś bezpiecznie, nikt nie wie, czy nie pojawią się tam w przyszłości radykałowie zabijający za homoseksualizm jak w innych krajach muzułmańskich) - to moim zdaniem nie czas i miejsce na szerzenie tam tego rodzaju feminizmu i reszty gender, robienie sobie tęczowej rewolucji w islamskim kraju za pomocą Jankey i Fatoumaty z perspektywy bezpiecznej Polski. Oceniaj to jak chcesz. Realizuję tam feminizm w moim wydaniu. Zastanawiałem się, czy o tym napisać, ale jeśli z pomocy mają się wypisać osoby próbujące robić taką "rewolucję" za pomocą "moich" dziewczynek, tym lepiej.
Z powodu pandemii Poczta Polska nie świadczy usług dla Afryki, więc przestałem czekać na zdjęcie tych restrykcji i znalazłem alternatywę w postaci UPS. Rozstrzał w cennikach prywatnych przewoźników był naprawdę spory. Nie obyło się bez nerwów. Po 2-3 dniach paczka była już w centrum logistycznym Niemczech. Tam jednak spędziła miesiąc, bo pandemia. Sainey widział, jak na lotnisku w Bandżulu lądują samoloty tej firmy. Na infolinii próbowałem to wytłumaczyć i prosiłem, by chociaż to sprawdzono. Słyszałem jedynie od konsultantów, że "mają tak napisane i wiedzą lepiej". Tylko się nawkurwiałem. Nie było lepiej, gdy paczka już wylądowała w Gambii. Śledziłem bez przerwy nowe komunikaty w zakładce śledzenia przesyłki. Ciśnienie mi się podniosło, gdy pojawił się komunikat "nie można ustalić dokładnego adresu, brak numeru telefonu, paczka wraca do nadawcy". Oczywiście numer do Saineya był podany. Zadzwoniłem zaraz na infolinię, gdzie podałem ten numer jeszcze raz i miał być przekazany do kuriera. Ta, jasne. Poleciłem Saineyowi, by pojechał do centrum UPS w Gambii. Kolejny wydatek na przejazd do innego miasta poleciał przez Western Union, bo już wtedy nie było tam lekko z gotówką. Tam mu powiedziano, że paczka wróciła już na lotnisko. Pojechał i tam. Na miejscu powiedzieli mu, że musieli sprawdzić zawartość paczki, czy jest tam coś do oclenia. A wszystkiego dowiadywałem się przez Messenger, a dodając jakość i prędkość Internetu tam, nie byłem na bieżąco. Po paru godzinach nerwów paczka trafiła w jego ręce.
Poniżej Sainey z Jankey i Famtomatą oraz resztą dzieci (wrzesień 2020).
Pomaganie jest zajebiście łatwe, pamiętaj.
Komentarze
Prześlij komentarz