Jankey w szkole

Czas przejść do sedna i do brzegu, do teraźniejszości. 

Pewnego wieczora, jakoś miesiąc po powrocie z Gambii, pisałem z Saineyem. Pytałem go o jego rodzinę itd. (a trochę ich tam jest - jego ojciec ma cztery żony) Pomyślałem o czymś, co przychodziło mi do głowy co jakiś dłuższy czas - by w jakiś sposób zasponsorować jakiemuś dziecku z Afryce lepszy żywot. Kiedyś się tym interesowałem, ale średnie mam zaufanie do takich fundacji. Czasem też słyszałem, że mają gotowe zdjęcia uśmiechniętych dzieci, którym niby pomagasz a to zwykłe fejki. Także tam, na miejscu, w drodze na lotnisko, widziałem szyld na ścianie lokalu coś w stylu "adopt child". Nie że dosłownie, ale jakoś tak to było napisane, że od razu przyszła mi na myśl adopcja w cudzysłowie, wiesz. To zdecydowanie nie wzbudziło mojego zaufania. Ale tutaj? Mam swojego zaufanego ziomeczka, pomoc idzie bezpośrednio do tej rodziny - pieniądze odbierałby w Western Union. Zapytałem go o szkolnictwo w Gambii. Powiedział, że dzieci chodzą tam do szkoły o ile rodzice mogą zapewnić podstawowe rzeczy, jak fartuszek, książki czy jedzenie do szkoły. Kwota, jaka zapewniałaby chodzenie do szkoły, to 1500 dalasi, niecałe 150 zł raz na kwartał.

W pierwszej chwili pomyślałem, że to bardzo mało. Sto tysięcy ludzi w Warszawie za cenę piwa miesięcznie wyposażyłoby tam do szkoły 10 tysięcy dzieci. Ale z jakiegoś powodu tak się nie dzieje. Widocznie nie jest to mało.

Zapytałem Saineya, czy w jego rodzinie jest dziecko, które chciałoby chodzić do szkoły, a które mógłbym wesprzeć. W ten sposób dowiedziałem się o Jankey. Na zdjęciu już w nowym mundurku.




Komentarze

Popularne posty