Od początku
Zanim przejdę do września 2020, kim jest Jankey, dlaczego w szkole, oraz kim jest Sainey i dlaczego na wyrwane przez złodzieja drzwi - lepiej będzie jak zacznę od początku.
Do Gambii poleciałem w lutym 2019 roku. Gdy na lotnisku Chopina żegnał mnie śnieg, na lotnisku w Banjulu witało mnie całkiem przyjemne, ciepłe powietrze. Bo był wieczór. Od rana lampa, w ciągu dnia do 40-paru stopni. Nie miałem żadnych oczekiwań, w Afryce byłem pierwszy raz. Po wyjściu z samolotu był mały przedsmak tego, co tam jest codziennością - tubylcy aktywnie proponujący pomoc w (tym przypadku) noszeniu walizek, za opłatą, wiadomo. Jedna z Polek sądziła, że to po prostu uprzejmość, a gdy tragarz oczekiwał dolara (w kantorze wydają większe kwoty, więc nawet nie miała jak), było nieco nieprzyjemnie. Autobus wiózł nas do hotelu. Po drodze przedstawiciel biura podróży omówił lokalne zwyczaje, choroby i dodatkowe atrakcje, jakie można wykupić przez biuro na miejscu. (Szkoda, Rainbow, że nie wiedziałem o tym przed wylotem, wziąłbym więcej gotówki. S ł a b e) Że ogólnie jest bardzo bezpiecznie, do żołnierzy lepiej z dystansem i nie robić selfików, na straganach się targować oraz by nie dać się naciągnąć taksówkarzom (oni chyba już tak mają).
Hotel jak hotel, basen jak basen, leżak jak leżak. I zimne piwerko.
Czas się przejść nad ocean, co nie? Na plażę z hotelu jakiś 500 metrów. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że należy nająć tubylca. Niekoniecznie przewodnika. Po prostu, by stał obok. Wtedy jesteś zaklepany. W innym przypadku co dwa metry zaczepiają Cię inni i proponują byś coś kupił czy poszedł do tego a tego baru. Albo
- witaj przyjacielu, gdzie idziesz?
- do sklepu
- o, to jest tam, dolara proszę.
I wskazuje Ci sklep po drugiej stronie ulicy, do którego masz 20 kroków. Idziesz plażą, tubylec na horyzoncie kilometr dalej, łapie Cię wzrokiem i już wiesz, kto będzie zaraz szedł z Tobą. Nie rozmawiasz, nie odpowiadasz? Nic nie szkodzi, będzie za Tobą szedł i siadał tam gdzie Ty. Chmara komarów z malarią jest mniej uciążliwa, serio. Nie lubię chamsko ignorować ludzi, ale tam warto nabyć tę umiejętność. Jedna z takich rzeczy, którą ludzie raczej się nie chwalą znajomym w wakacyjnych opowieściach przy pokazie slajdów na telewizorze w domu.
Po drodze na plażę poznałem Fruit Lady i Eazy Mana - o nich innym razem. Ok, dość narzekania. Piwerko w Solomon's Beach Bar czekało.
Komentarze
Prześlij komentarz